+6
Grzegorz Firlit 31 października 2016 11:02
W skrzynce mailowej leżał voucher za drugie półrocze z karty Visa i czekał na swój los. Niestety jest koniec roku i urlop wyciakpany do ostatniego dnia. Trzeba było zaplanować coś krótkiego, a o tej porze roku mój wzrok raczej sięga na południe. Pierwszy pomysł to był Rzym i wypad typowo na zdjęcia, również nocne, chciałem nakręcić kilka wieczornych time-lapsów z wiecznego miasta. Akurat na Ciampino w dogodnym terminie był remont pasa i plan spalił na panewce. Trzeba było szukać dalej. Postanowiłem wykorzystać ostatni weekend października, kiedy zmieniają się rozkłady i można trafić jakiś atrakcyjny kierunek. Znalazłem Maltę z Krakowa na 24 godziny. Trochę krótko, ale pomyślałem, że to i tak lepiej niż jednodniówka w londku (nie mam nic do londka i jak będzie okazja chętnie się wybiorę tam również na jednodniówkę, ale może niekoniecznie na przełomie października i listopada...). Moim pomysłem podzieliłem się z długoletnim przyjacielem - Maćkiem. Długo się nie zastanawiał, lecimy razem. Wylot z Krakowa wcześnie rano. Przez połowę lotu gęste chmury pod nami, które ustąpiły w najlepszym momencie, bo nad Chorwacją. Przecięliśmy Adriatyk, a włoskiego buta mijaliśmy na wysokości Neapolu i to był najładniejszy widok z samolotu - Wezuwiusz, u podnóża Neapol, wybrzeże Amalfi i wyspa Capri.


Wezuwiusz, Neapol, wybrzeże Amalfi i wyspa Capri

Po kolejnej chwili przelecieliśmy nad Wyspami Liparyjskimi (Eolskimi) ze słynnym wulkanem Stromboli. Całą Sycylię podziwialiśmy z góry i zaczynaliśmy powątpiewać w prognozy pogody, że sto kilometrów dalej czeka na nas wichura, burze, grube chmury i w ogóle jakiś armagedon. Niestety prognoza mówiła prawdę. Samolot przeleciał przez chmury, zrobiło się ciemno i dość mocno trzepało na boki. Oglądając Maltę z góry nabraliśmy przekonania, że wyspa ta ma bliżej do Afryki niż Europy. Świadczyła o tym zabudowa oraz krajobraz praktycznie bez roślinności, małe poletka z czerwoną ziemią, przedzielone kamiennymi murkami. Czasu mieliśmy mało, więc bez zbędnej zwłoki pobiegliśmy na przystanek. Wiatr próbował porwać nasze plecaki, które postawiliśmy na ławce, musieliśmy je trzymać. Na szczęście nie padało, nawet wiatr był ciepły.

Marsaxlokk

Naszym pierwszym celem było Marsaxlokk. Chyba dlatego, że moje pierwsze skojarzenie z Maltą to właśnie kolorowe łódki luzzu. Miasteczko było ciche i spokojne. Ciche, bo ze względu na wczesną porę i pogodę nie było jeszcze turystów, a spokojne, bo wiało z zachodu i port był lekko osłonięty od porywistych podmuchów. Pospacerowaliśmy wzdłuż portu i zdecydowaliśmy się na śniadanie. Wszystkie knajpki były jeszcze zamknięte, więc musieliśmy się zadowolić bułkami, wędliną i serkiem z marketu, za to z pięknym widokiem na port.


Marsaxlokk


Marsaxlokk


Marsaxlokk


Marsaxlokk


Oczy Horusa lub Ozyrysa - tradycyjny motyw na łódkach luzzu, pochodzący od Fenicjan, praktykowany przez starożytnych Greków. Wg tradycji symbol ten ma chronić łodzie na morzu


Marsaxlokk


Marsaxlokk


Marsaxlokk


Marsaxlokk

Opuściliśmy urocze, portowe miasteczko, bo liczyliśmy na kolejne maltańskie atrakcje. Następnym miejscem do którego pojechaliśmy była Mdina - pierwsza stolica Malty.

Mdina

Mdina to było moje obowiązkowe 'must see' na Malcie i nie rozczarowałem się. Mdina już z daleka, zza szyb autobusy wyglądała atrakcyjnie, usytuowana na wzgórzu, otoczona murami obronnymi i wznoszącymi się powyżej kopułami kościołów. Do miasta weszliśmy przez Główną Bramę, aby po kilku krokach znaleźć się w plątaninie wąskich uliczek. Bardzo lubię takie miejsca, można niemal przenieść się w czasie i zapomnieć o otaczającym świecie. Całe miasto wykonane jest z żółtego piaskowca, wyróżniają się niekiedy jedynie kolorowe okiennice. Mimo jednolitego odcienia wszystkich budynków, Mdina wcale nie sprawia wrażenia monotonnej. Bez dokładnego studiowania wszystkich wnętrz kościołów, wystaw i muzeów, godzinka jest wystarczającą, aby zajrzeć w każdy zakamarek Mdiny.


Mury obronne Mdiny


Główna brama - jedno z trzech wejść prowadzących do Mdiny


Główna brama


Ruch samochodowy w Mdinie praktycznie nie istnieje, za to można skorzystać z powozu konnego



Uliczka w Mdinie


W Mdinie trochę zieleni od razu przyciąga wzrok


Uliczka w Mdinie


A to ja...


Mdina


Mdina


Kawałek Zjednoczonego Królestwa


Mdina


Obok tradycyjnych pocztówek i magnesów na lodówkę najbardziej popularne pamiątki z Malty to wyroby ze szkła, figurki rycerzy i modele starych autobusów


Mdina


Mdina


Mdina


Mdina


Mdina - katedra Św. Pawła


Mdina - Muzeum Historii Naturalnej


Mdina

Po wyjściu z Mdiny skierowaliśmy się do sąsiedniego miasta - Rabat. Z resztą obie miejscowości były kiedyś połączone, ale aby wzmocnić możliwości obronne Mdiny, część zabudowań zlikwidowano, a obecnie znajdują się na tym terenie Ogrody Howard. Po przejściu do Rabatu trafiliśmy na bar i od razu pomyśleliśmy o drugim śniadaniu. W środku było kilka stolików, strasznie brudnych i w większości zajętych przez miejscowych Maltańczyków. Goście siedzieli nad gazetą, popijali kawę z mlekiem ze szklanek z grubego szkła i zerkali w telewizor na mecz Crystal Palace vs Liverpool. Wnętrze ogólnie nie było zachęcające, za to zapach z pieca już tak. Skusiliśmy się na pastizzi - pierożki z ciasta francuskiego wypełnione serem (ricottą) lub musem groszkowym (30 centów/sztuka), prosto z pieca. Smak rewelacyjny, ale przekąska dość tłusta, po dwóch mieliśmy już dosyć.

Rabat

Zdecydowaliśmy się ruszyć dalej, przez Rabat w kierunku klifów Dingli. Również w Rabacie można znaleźć atrakcyjne wąskie uliczki i malownicze zakamarki, a przedmieścia i okolica przywołuje na myśl Maroko. Minęliśmy groty Św. Pawła, ze względu na mocno ograniczony czas nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie.


Kościół Św. Pawła w Rabacie


Włoski 'smaczek' w miejscowości, która bardziej kojarzy się z Marokiem...


Rabat

Niestety zdarzyło się to, czego obawialiśmy się od kilku godzin - zaczęło padać. Może nie jakoś mocno, ale w połączeniu z porywistym wiatrem okoliczności nie były zachęcające do dłuższych spacerów. Trochę rozdarci staliśmy pomiędzy dwoma przystankami i zastanawialiśmy się czy pojechać na klify czy wrócić do Valletty. Trochę los zdecydował za nas, bo pierwszy przyjechał autobus do stolicy. Ciężko nam się było pogodzić z myślą, że nie staniemy na klifie, ale w taką pogodę niewiele było widać, i kto wie czy nie zdmuchnęło by nas do morza...

Valletta

Przeszliśmy głównym traktem stolicy - ul. Republiki i pierwsze kroki skierowaliśmy nad Zatokę Św. Elma. Tam sztorm z ogromną siłą próbował zapędzić nas z powrotem pomiędzy zabudowania Valletty, ale widowisko było bardzo atrakcyjne. Wydaje się, że nie tylko dla turystów, ale również mieszkańcy chętnie robili sobie selfie na tle wysokich fal, które z impetem rozbijały się o nabrzeże.


Valletta


Valletta


Sztorm nad Zat. Św. Elma


Sztorm nad Zat. Św. Elma

&feature=youtu.be
Filmik bardziej odzwierciedla pogodę niż zdjęcia...

Odświeżeni przez morską bryzę postanowiliśmy znaleźć bardziej zaciszne miejsce. Klimatyczny bar piwny przy Old Theatre Street wydawał się idealnym miejscem. Nad kufelkiem miejscowego, pysznego IPA zbieraliśmy siły na dalsze zwiedzanie Valletty. Pomimo panującego gwaru wewnątrz, bez szalejącego wiatru miejsce to wydawało nam się tak ciche, że niemal dźwięczało w uszach. Ciężko było opuszczać suche, przytulne wnętrze, tym bardziej że za oknem kałuże z każdą chwilą powiększały się. Z drugiej strony mieliśmy nadzieję na wieczorny spacer po mieście. Oceniając, że już prawie nie pada ruszyliśmy w dalszą drogę.


Typowa uliczka w Valletcie


Widok na Vallettę z Lower Barrakka Gardens


Ulica Św. Urszuli


Valletta


Valletta


Valletta


Valletta


Valletta


Valletta

Wiatr próbował strącić aparat ze statywu, a deszcz moczył obiektyw i niewiele wyszło z wieczornych zdjęć. Przeszliśmy główną ulicą Valletty, turystów było coraz mniej, deptak odzyskiwała miejscowa młodzież, tłumnie gromadząca się przed Mc Donaldem. Również i my poddaliśmy się obierając kierunek do Piety, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. W drodze powrotnej skusiła nas malutka pizzeria, gdzie zamówiliśmy pastę z muszlami. Bardzo dobrze wydane 6 euro - makaron był pyszny.

Dotarliśmy do Piety, idąc wzdłuż zatoki zorientowaliśmy się, że chyba minęliśmy nasz hostel. Cofnęliśmy się szukając adresu. Na ulicy nie było żywego ducha, a co druga nieruchomość wystawiona na sprzedaż. Dotarliśmy pod nr 45, żadnego szyldu, po ciemku odszukaliśmy małą karteczkę na murze, że to jest właśnie Homestay Dolphin House. Nacisnęliśmy dzwonek i cisza. Dwa kroki w tył, zaglądamy w ciemne okna. Byliśmy przekonani, że wszystko jest zamknięte na cztery spusty, kiedy drzwi się otworzyły, bez zbędnych pytań i powitań pani powiedziała tylko 'up'. Prowadziła nas ciemną, obskurną klatką schodową, oświetlając drogę telefonem. Na trzecim piętrze uchyliła jakąś narzutę i zachęcała zajrzeć do środka. W klatce były jakieś dwa ptaki, białe i puchate ale nie wiem czy to były gołębie czy kury, bo było tak ciemno. Weszliśmy do mieszkania, właścicielka pokazała nam pokój i łazienkę. Całe mieszkanie było bardzo stare i zaniedbane. W pokoju oprócz łóżek na ścianach wisiały stare obrazy, na wielkiej komodzie stała mała lampka, jedyne źródło światła w całym pokoju. W pokoju obok był jeszcze jeden gość, ale jak wychodziliśmy na korytarz gasił światło, a jak wracaliśmy do siebie zaświecał. Wrażenie było dość surrealistyczne, no ale w końcu lada chwila heloween... Łazienka to istny dramat, zajrzałem do wanny i stwierdziłem, że nie wejdę tam nawet w klapkach - było po prostu brudno. Umyłem się w umywalce. Nawet jakbym się zdobył na odwagę to i tak w wannie woda nie leciała. Wróciłem do pokoju. pościel wydawała się czysta, ale na wszelki wypadek ubrałem poduszkę w bluzę i nie ściągałem koszulki do snu. Na szczęście nic nas nie pogryzło i żadne duchy nie zjadły. Rano bez chwili zwłoki opuściliśmy to dziwne miejsce i pojechaliśmy na lotnisko. Ranek był cichy i spokojny. pomiędzy chmurami przeświecało niebieskie niebo.

Przez pogodę musieliśmy ograniczyć nasz ambitny plan zwiedzania, ale w końcu trafić na taki sztorm na Malcie jest pewnie trudniej niż na żar i błękit nieba. Malta to niesamowita mieszanka kultur i mam nadzieję, że jeszcze wrócę na trochę dłużej.


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

danield1978 31 października 2016 14:27 Odpowiedz
Fajnie chociaż krótko, ale nie zazdroszczę Wam tej "noclegowni" hehehe :-)
grzegorz-firlit 31 października 2016 14:48 Odpowiedz
danield1978Fajnie chociaż krótko, ale nie zazdroszczę Wam tej "noclegowni" hehehe :-)
Na booking ocena 7,4 (dobra) z 18 opinii - nie wnikałem szczegółowo, ale dziękowaliśmy opatrzności, że nie przyjechaliśmy tutaj z żonami ;)
danield1978 3 listopada 2016 11:20 Odpowiedz
grzegorz-firlit
danield1978Fajnie chociaż krótko, ale nie zazdroszczę Wam tej "noclegowni" hehehe :-)
Na booking ocena 7,4 (dobra) z 18 opinii - nie wnikałem szczegółowo, ale dziękowaliśmy opatrzności, że nie przyjechaliśmy tutaj z żonami ;)
No, nie byłaby to romantyczna noc hehehe. Życze kolejnych udanych wyjazdów i więcej ciekawych relacji. Pozdro !